Pies dostał zastrzyk przeciwuczuleniowy oraz jakiś specyfik w aerozolu na swoje łysiny i rany, które wydrapał. Weterynarz prosił mnie o podniesienie psa i umieszczenie na stole do badań, ale oznajmiłam, że za cholerę tego nie zrobię, bo obawiam się nieprzewidziane reakcji zwierzaka, nie będąc z nim wystarczająco zżytą. Wyraził więc przypuszczenie, że do wanny w domu też pewnie psa nie włożę, by mu zaaplikować leczniczą kąpiel. Nie myli się. Nie dość, że trochę się boję, czy mnie Riko w stresie nie dziabnie, to jeszcze ma on jakiś uraz do łazienki, o czym wiem od jego pani, a zresztą sama ten lęk widzę, a i ja z obcym ciałem w brzuchu na dźwiganie sporego zwierzaka nie reflektuję. Zrobię jak najstaranniej to, o leży w granicachc moich możliwośi.
Po tym przymusowym, acz uroczym spacerze rozgrzewam się teraz w domu. Rozpalony piec kojąco huczy ogniem, pies chrapie obok mnie jak śpiący woźnica, a ja koję się chwilką blogowej twórczości.
Dziś mają mnie odwiedzi siostra i jej mąż. Od dawna już prosiłam szwagra o pomoc w naprawie rozlatującej się szafy na ubrania (w ramach rekompensaty, za pożyczkę pieniężną, której im już dobrą chwilę temu udzieliłam) i wreszcie szwagier ma czas się tym zająć. Opróżniłam mebel i przestrzeń wokół niego, więc teraz straszą mnie góry ubrań, czasopism i książek w salonie na podłodze. Przerażające, ile tego się gromadzi w mieszkaniu. Może nie jestem tzw. zakupoboliczką, ale z pewnością nie lada chomikiem, któremu to się przyda, do tamtego ma sentyment itp. No, cóż... przed nadchodzącymi świętami przydadzą się solidne porządki i selekcja rzeczy. W świetle moich nowych "neurologicznych" odkryć zadanie to nie wydaje mi się aż tak przytłaczające jak zazwyczaj. Zaczyna się od najdrobniejszego kroku, bez wielkich oczekiwań i daje to nadspodziewanie dobre wyniki. Na ogół jestem zaskoczona, jak wiele można zdziałać w krótkim czasie
Nasz umysł, jeśli się wyuczył, że zadania to stres, zagrożenie i nieprzyjemności, reaguje oporem. Trzeba tak od siebie wymagać, by go nie wystraszyć zadaniami. Tak więc, jak napisałam wczoraj: nie pracuję już zrywami, ale po przysłowiowej łyżeczce.
Dziś mają mnie odwiedzi siostra i jej mąż. Od dawna już prosiłam szwagra o pomoc w naprawie rozlatującej się szafy na ubrania (w ramach rekompensaty, za pożyczkę pieniężną, której im już dobrą chwilę temu udzieliłam) i wreszcie szwagier ma czas się tym zająć. Opróżniłam mebel i przestrzeń wokół niego, więc teraz straszą mnie góry ubrań, czasopism i książek w salonie na podłodze. Przerażające, ile tego się gromadzi w mieszkaniu. Może nie jestem tzw. zakupoboliczką, ale z pewnością nie lada chomikiem, któremu to się przyda, do tamtego ma sentyment itp. No, cóż... przed nadchodzącymi świętami przydadzą się solidne porządki i selekcja rzeczy. W świetle moich nowych "neurologicznych" odkryć zadanie to nie wydaje mi się aż tak przytłaczające jak zazwyczaj. Zaczyna się od najdrobniejszego kroku, bez wielkich oczekiwań i daje to nadspodziewanie dobre wyniki. Na ogół jestem zaskoczona, jak wiele można zdziałać w krótkim czasie
Nasz umysł, jeśli się wyuczył, że zadania to stres, zagrożenie i nieprzyjemności, reaguje oporem. Trzeba tak od siebie wymagać, by go nie wystraszyć zadaniami. Tak więc, jak napisałam wczoraj: nie pracuję już zrywami, ale po przysłowiowej łyżeczce.
Dostałam wczoraj wiadomość od koleżanki z "mojej sekty" o planowanej imprezie sylwestrowej. Tak bardzo chciałabym wziąć w niej udział i tak boleśnie jestem świadoma, że tego rodzaju atrakcje są bardzo dla mnie trudne. Niedosłuch to poważna bariera, gdy dużo się dzieje, wszyscy rozmawiają jednocześnie, gra muzyka. Boję się swojego smutku i frustracji, więc nie wiem, czy się zdecyduję na udział. Chociaż, na miły Bóg, chciałabym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz