piątek, 5 stycznia 2024

Hej, kolęda!

Dzisiaj chodzi ksiądz po kolędzie. Prawdopodobnie jednak nie będzie mnie w domu w porze jego wizyty, bo muszę podjechać do miasta wojewódzkiego i załatwić pewną ważną sprawę.

Szczerze mówiąc nie ubolewam, choć i nie bronię się przed tymi spotkaniami.

Od praktyk katolickich odcięłam się kilka lat temu w pewną Wielkanoc.

Jak zwykle przed świętami chodziłam niczym bomba zegarowa - wściekła, że znowu coś "trzeba" i "muszę", wkurzona rozbieżnością między oczekiwaniami a pragnieniami. Moim pragnieniem jest życie bez presji, napięć i przymusów. Moim pragnieniem jest nie być zmęczoną, a jestem często, bo taki mam durny organizm i zapewne też osobowość.

Popatrzyłam wtedy na wystrojonych ludzi niosących koszyczki do kościoła i poczułam całą sobą, że ja nie chcę w tym uczestniczyć. Gonić na czas, znowu czegoś przestrzegać, stać kiedy wolę leżeć, gotować, kiedy wolę czytać.

Dwa razy organizm dał mi znać, jak bardzo takiego życia nie chce. Już pisałam, jak pochorowałam się wtedy po kuchennych pracach.

Odpuściłam, choć czasami odzywa się tęsknota za podniosłym nastrojem, zaangażowaniem emocjonalnym, wzruszeniami. Wszystko jednak można zakwestionować, zaproponować własne rozwiązania.

Księdza przyjmuję, z parafii się nie wypisałam i trudno mi się na tak radykalny krok zdecydować, chociaż byłoby najuczciwiej. Lubię naszych dominikanów, bywam w kościele z własnej nieprzymuszonej woli (nie wtedy, gdy mi każą, ale gdy czuję potrzebę, np. na pięć minut w drodze z pracy). Ale właściwie całą ta kolęda ani nie jest ze mną spójna, ani do niczego potrzebna.

Rzadko te kolędowe wizyty przebiegają tak, jak moim zdaniem powinny - z ciepłem, prawdziwym zainteresowaniem parafianami. Są pospieszne i - co tu dużo gadać - często głównie po to, by otrzymać kopertę z datkiem.

Zaznaczam: rozumiem, że nawet kościół ma potrzeby materialne. Skoro ludzie chcą się gdzieś spotykać, by razem czcić Boga, mają potrzebę wspólnoty, chcą mieć w tym swoim miejscu pięknie i ciepło - niech o to dbają, byle jakoś sensownie. Nie odnoszę się zatem do faktu opłat za kolędę, ale do atmosfery tych wizyt.

Tak więc, nie oczekuję duszpasterskich odwiedzin z biciem serca. Jak nie zdążę - to nie.

1 komentarz:

  1. Od lat nie przyjmuję kolędy i dobrze mi z tym. Jestem dorosła i nikt nie będzie mi mówił jak mam żyć i co powinnam... A tak się właśnie ostatnia wizyta "duszpasterska" skończyła. Koniec, nigdy więcej.

    OdpowiedzUsuń