niedziela, 14 stycznia 2024

Uszczęśliwiona... sama przez się :)

Ten cały kurs korekty tekstu to harówka nie lada. Wysiłek intelektualny naprawdę jest spory. Nieraz nachodzi mnie chętka odpuścić - ale tylko na chwilę. Nie poddaję się i raz wolniej, raz szybciej brnę przez edytorsko - językowy gąszcz. Najbardziej obszerna część testu egzaminacyjnego już za mną, ale to nie znaczy, że to już koniec wysiłków i trudności. Choć powtarzam sobie, że nikt mnie nie goni, tęsknię już za poczuciem ulgi, że nareszcie ukończyłam zadanie. A przecież kurs to dopiero początek, wstęp i przepustka do późniejszej pracy.
Spędziłam nad testem pracowite półtorej godziny, a teraz mogę z czystym sumieniem nagrodzić się "blogowaniem".
I podzielić się weekendowymi obserwacjami - wglądami, jak nazywa je Pati.
Pati Garg konsekwentnie zachęca, by przyglądać się sobie i w sobie szukać odpowiedzi na nasze pytania. Niby tak to oczywiste, a na co dzień żyjemy automatycznie, siłą nawyków, rozpędu, przyzwyczajeń, brakuje nam refleksji, zatrzymania się.
Od pewnego czasu coraz mocniej odczuwam potrzebę zmian w życiu, brak zrelaksowania, rozluźnienia, prawdziwego, głębokiego zadowolenia (owszem, bywa, ale chciałabym częściej, więcej!)
Badam: do czego wzywa mnie moje serce? Co kocham? Co sprawia, że błyszczą mi oczy? Co mogę sobie dać tu i teraz, by częściej mieć ten błysk w oku?
Zdecydowanie spacery. Przestrzeń, ruch, wiatr we włosach - dzięki temu czuję, że żyję. Kontakt z przyrodą, choćby to miał być tylko obserwowany w parku ptaszek. Spotkania z życzliwymi, dobrymi i mądrymi ludźmi, poczucie więzi i wspólnoty, wzajemna życzliwość i ciepło. Poczucie że ktoś mnie obchodzi, że kogoś obchodzę ja.
Kocham też celebrowanie domowego ciepła, życie we własnym tempie, bez pośpiechu i presji. Tak bardzo chiałabym nie musieć pracować na etacie, lecz w zaciszu własnego domu, własnej przestrzeni, bez odgórnie narzuconych godzin.
To ostatnie, póki co, mało jest realne, nie mogę sobie na to pozwolić, ale na szczęście mogę uszczęśliwiać się innymi sposobami. Dbam od pewnego czasu, by dawać sobie tego szczęścia więcej. Wymaga to czasem porzucenia swego wygodnictwa, lenistwa, wyjścia poza tę słynną strefę komfortu - ale szalenie się opłaca, na własnej skórze przekonuję się, ile dodaje mi energii i chęci do życia.
Dziś ugrzęzłam w kuchni na dobre pół dnia. Upiekłam babkę ziemniaczaną na obiad, sprzątałam "pobojowisko" w kuchni. Po obiedzie zapadłam w błogą drzemkę, a potem nadszedł ciemny wieczór i z obiecywanego sobie wyjścia na łyżwy nie wyszło nic. Po prostu już mi się nie chciało. Zdecydowałam jednak, że nie odpuszczę całkowicie i wyjdę przynajmniej na spacer.
I to była bardzo dobra decyzja! Zawsze powtarzam, że w domu się pewnych rzeczy "nie wysiedzi". Nie spotka się ludzi, nie zobaczy wirujących płatków śniegu, nie zachłyśnie się świeżym powietrzem. Spacer sprzyja snuciu refleksji, medytowaniu. Lubię tak pobyć w swoim wlasnym towarzystwie.
Nic wielkiego, ale na przykład widok chłopaka z kijami do nordic-walking przypomniał mi, że i moje kije leżą nieużywane w garażu, a przecież lubię z nimi chodzić ; obiecałam sobie, że następny spacer będzie koniecznie z kijkami.
I tak jednak inspiracja pociąga za sobą kolejną i kolejną. Warto przerwać zaklęty krąg marazmu i rozleniwienia.
Za mną udany i szczęśliwy "popiątek".

A jutro czeka mnie rezonans głowy.

6 komentarzy:

  1. Popiątek - bardzo fajnie. Czasem widzę też określenie "dwudzionek". Dobrze znaleźć swoje zainteresowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyczytałam ten "popiątek" w książce o Marku Grechucie, wywiadzie z jego żoną. Już nie pamiętam, czy to właśnie on, czy kto inny wymyślił to słowo, ale bardzo przypadło mi do gustu.

      Usuń
  2. Marto coraz bardziej lubię twoje wpisy, masz ciekawe spostrzeżenia, a i twoje poglądy- te blogowe- bardzo korespondują z moimi,pozdrawiam i życzę wytrwałości

    OdpowiedzUsuń