Czuję się beznadziejnie. Jestem zła, smutno mi i przykro.
Zła jestem na swoje wciąż, jak bumerang, powracające roztargnienie. Zgubiłam klucz do garażu, gdzie przechowuję opał. I jak ja się tam teraz dostanę?
Pilnuję się, uważam, staram się pamiętać, gdzie co odłożyłam. Nic nie pomaga, nieuchronnie przychodzi pięć minut nieuwagi... Mam siebie samej dość! Ile już posiałam w życiu rzeczy i pieniędzy!
Czuję dzisiaj, że zupełnie nie radzę sobie z życiem. Tyle jest do zrobienia, a mnie przez te nieszczęsne klucze zupełnie opuściła energia, boli mnie wszystko. Może te fizyczne odczucia to wina po prostu pogody? "Reumatyczni" mają prawo źle się dzisiaj czuć. Ale jestem maksymalnie wkurzona na tę swoją niewydolność i beznadziejność.
W domu mam tyle zaległości, a zanim je nadrobię, nawarstwiają się kolejne i kolejne. A tu jeszcze zbliżają się te znienawidzone świąteczne przygotowania. Dziś miałam ambitnie zagnieść ciasto na staropolski piernik z przepisu Margarytki ; nie mam siły, idę spać, chociaż dopiero po dwudziestej.
Jutro wywiadówka, znowu wrócę późno i nie będzie mi się nic chciało.
Czasami sobie myślę, że nie nadaję się do normalnego życia.
Chodząca, wiecznie zmęczona i nienadążająca beznadzieja.
Pogłaskajcie!
Współczuję, że idzie Ci jak po grudzie. Nie bądź dla siebie taka surowa. Robisz ile możesz. Brak energii może mieć przyczyny niezależne od Ciebie, więc nie miej pretensji do siebie. Bądź dla siebie dobra. Pozdrawiam serdecznie i przytulam. 💕
OdpowiedzUsuńDziękuję, Basiu. Poniżej napisałam, że mnóstwo we mnie starych tzw. programów, które się odtwarzają. Myślę, że macie rację, głównie to jest przyczyną. Do tego trochę szwankujące zdrowie, ale to wierzchołek góry lodowej..
UsuńDobrze mieć świadomość, bo to pomaga.
Dobrze też - jak piszesz - nie oceniać siebie zbyt surowo: wczoraj też miałam ciężki dzień, a przecież poszłam do kumpla pomóc mu w pewnej sprawie. A więc nie jest tak, że nic nie robię i że jestem śmierdzącym leniem :)
Chi, chi! wyprałam koledze pościel i ręczniki (kolega poprosił o pomoc w mieszkaniu, które wynajmuje ludziom, bo nie mógł tego sam dopilnować), a gdy pralka pracowała, przespałam się na jego kanapie :)
Głaszczę, głaszczę, głaszczę....przytulam i myślami wspieram. Klucze gubią wszyscy. W sumie nie znam człowieka, który by czegoś nie zgubił, a mój syn jest w tym mistrzem. Najpierw się wkurzał, potem mówił tak jak Ty- jestem beznadziejny, a teraz przeszedł na tym do porządku dziennego i bierze to humorystycznie. Po prostu tak macie. Może ślusarza trzeba wezwać, by Ci garaż otworzył?
OdpowiedzUsuńPrzytulam, wyśpij się, jutro będzie lepiej.
Zarządziłam dzisiaj odpoczynek z książką w ręku. A klucz się znalazł. Leżał w kącie za komodą; widocznie spadł z haczyka nad nią, gdzie jego stałe miejsce. Może źle zawiesiłam, może ktoś z nas, domowników o niego zawadził i nie zauwazył? Uuuufff!
UsuńNiestety, jestem nieludzko roztargniona. Bywa to ogromnie zabawne, ale tez irytujące. A ponieważ przeszłam swoje neurologiczne kłopoty, zawsze się martwię, czy coś złego nie dzieje się z moją pamięcią, psychiką, głową.
U mnie problemy z zaginionymi kluczami skończyły się jak postawiliśmy koszyczek na bieżące klucze na korytarzu (po remoncie to pierwsza szuflada w kuchni ;) ). Pomijając jakieś 2-3 sytuacje od jakiś 8 lat zawsze wiem, gdzie są klucze od domu/samochodu/garażu, a lata temu zdarzyło mi się spóźnić do pracy 2 godziny, bo nie mogłam znaleźć kluczy samochodu i jechałam pociągiem :D
OdpowiedzUsuńSamych miłych i spokojnych dni życzę :)
Mam stale miejsce na klucze, ale czasami zupełnie o nim zapominam :) Tym razem klucz po prostu spadł z wieszaczka i leżał na podłodze w ciemnym kącie, a ja w panice od razu pomyślałam, że zgubiłam go gdzieś w mieście.
UsuńCałe szczęście, że się znalazł, bo byłoby mnóstwo kłopotów.
Posłuchaj niemożliwie pięknej piosenki "Jestem zmęczony" w wykonywaniu Felicjana Andrzejczaka.
OdpowiedzUsuńPosłuchałam :) Muzycznie nie moje klimaty, ale tekst mi się podoba. Taki do refleksji.
UsuńCiepło pozdrawiam.
Cześć, już nie pamiętam którędy tu trafiłam, ale doskonale pamiętam ten stan, o którym piszesz. Wieczne zmęczenie nawet po urlopie, bóle pleców i czego tam jeszcze nie zliczę... no i prochy przeciwdepresyjne, dzięki którym dawało się przetrwać w pracy, byle do wieczora... I tak ponad 20 lat. U mnie to był wpływ przewlekłej traumy relacyjnej ( fachowo brzmi, ale chodzi o relacje z rodzicami, a głównie z mamą). Nie wiem, co u Ciebie, ale z opisu wygląda na to samo. Nie jestem terapeutką, sama pracuję z emocjami metodą dziecka wewnętrznego od ponad roku i wyszłam z tego dna, z tej czarnej du...y! Nawet staw biodrowy mnie przestał boleć, serio.
OdpowiedzUsuńTeż myślę, że powodem przewlekłego zmęczenia mogą być zablokowane, nieprzepracowane emocje. Jak zużywamy na nie energię, to brakuje nam jej na życie. Ja pozwoliłam sobie na pretensje do mojej mamy dopiero kilka lat po jej śmierci. Dopiero wtedy pozwoliłam sobie stanąć w prawdzie i przyznać, że mama dała mi garba zamiast skrzydeł. Przepracowałam to i wiem, że nie można dać czegoś czego się samemu nie ma. Moja mama była bardzo lękowa, a mnie traktowała jak przedłużenie siebie, więc zamiast mnie wspierać bała się o mnie i krytykowała mnie. Teraz już wiem, że jak dorośniemy, to sami musimy się naprawiać i zadbać o wewnętrzne dziecko. Samoświadomość bywa trudna w obsłudze, ale warto wiedzieć co w nas siedzi.
UsuńEmmo, Basiu, myślę, że macie rację. Jestem już na tropie, Długo nie chciałam tego przyznać i uważałam, że "oskarżanie" rodziców to zwalnienie się z odpowiedzialności i szukanie ulgowej taryfy. Im więcej jednak poznaję psychologicznych treści, czytam, słucham specjalistów, tym bardziej to zauważam. Bardzo wiele wyjaśniają mi rozmowy z moją Ciocią, która również dźwiga ciężary własnego rodzinnego domu. Ciocia mieszka daleko, ale bardzo się do siebie zbliżyłyśmy po śmierci mojej Mamy, jej siostry. Dużym krokiem w tej mojej pracy nad sobą było spotkanie z Pati Garg ; zdecydowałam się na jej roczny program online, a kilka dni temu zapisałam się powtórnie ; żartuję, że jest ona jedyną nauczycielką, u której chce się repetować.
UsuńMoja Mama była DDA, jej ojciec pił (nie miałam za życia dziadka zielonego pojęcia!), babcia była podobno arcynerwusem. I Mama była osobą wybuchową, zamkniętą, mało okazującą uczucia. Wymagała wiele od siebie i innych. Nie była jej obca przemoc fizyczna wobec nas. Ja czułam się tym gorszym dzieckiem, bo chorowałam i nie ze wszystkim dawałam sobie radę. Ciocia twierdzi też, że jako najstarsza, przeżyłam najwięcej trudności, po prostu najwięcej widzialam. W moim życiu było mnóstwo napięcia i stresu. Dzisiaj - jak powiedziałam Cioci - jeszcze nie zacznę pracy, a już jestem zmęczona. Mam urazy - na przykład nienawidzę sprzątania, a jednocześnie nieziemsko irytuje mnie bałagan, do którego nieraz dopuszczam. No i rodzi się wewnętrzny konflikt, kolejne napięcie... i wyczerpanie. Mama była perfekcjonistką, a nieporządny - jej zdaniem - pokój mój i siostry potrafiła po prostu zdemolować i zapędzić nas do sprzątania. Wiele lat później, w spokojnej już rozmowie miałam okazję jej powiedzieć, jak bardzo nienawidziłam jej w takich chwilach.
Powolutku, powolutku to wszystko zmieniam, ale nie brakuje oporów i starych przekonań.
No widzisz...i teraz się tak mocno odnajduję w tym Twoim komentarzu, bo też długo zaprzeczałam, jakoby w rodzinnym domu było coś nie tak, przekonywałam siostrę, że mogło być gorzej ( jasne, że mogło) j, mogli nas oddać do domu dziecka ( jasne, że mogli). Tyle tylko, że cały czas w dorosłości coś we mnie płakało, coś nie pozwalało zbudować solidnej i wzmacniającej relacji z mężem... coś powodowało, że widziałam same wady w ludziach, w sobie, w świecie... I dobre 20 lat szukałam przyczyn, a skutki leczyłam prochami przeciwdepresyjnymi... Teraz wreszcie rozumiem, co i skąd się bierze, nie biorę leków, widzę siebie prawdziwą, ale to dopiero pierwszych kilka kroków. Basia ma całkowitą rację: wewnętrzne dziecko to właściwy kierunek. :) Przytulam Cię, bratnia duszyczko. :)
UsuńPamiętam w studium bibliotekarskim wykład z psychologii, gdzie prowadząca mówiła o zjawisku dysonansu poznawczego. Niekomfortowa nam z nim, więc dążymy do uproszczenia i pogodzenia sprzecznych informacji. Trochę czasu mi zajęło zrozumienie i zaakceptowanie, że w jednej osobie można odnaleźć cechy zupełnie odmienne. Moja Mama miewała paskudne zagrania, ale też była bardzo oddana swoim najbliższym, wzrusza mnie do łez jej ostatni gest wobec nas, jej dzieci. Bardzo wiele pomogła mi w życiu, chociaż bywało mi z nią tak trudno. Myślałam, że spadnę z krzesła, gdy mi kiedyś powiedziała: "Jesteś bardzo dobrym człowiekiem" - moja krytyczna i surowa mama! Tak mi skąpiła uznania, że to jedno zdanie zrobiło na mnie tym większe wrażenie.
UsuńDziś potrafię ją kochać i dziękuję, że zdążyłyśmy się dogadać jeszcze za Jej życia i zdrowia. Cudów nie było, ale co się dało - obroniłyśmy.
Zapomniałam "odprzytulić" :)
UsuńSerdeczności!
Nie szkodzi. :* Dostałaś prawdziwy skarb od mamy! Ja niestety nie usłyszałam czegoś tak wspierającego. Moja siostra też nie, chociaż czekała do końca. Zawsze było coś nie tak, zawsze niezadowolenie...
OdpowiedzUsuńDla siostry to miało tragiczne skutki.
Ale teraz już wiem, że mama nam dała swoje 100%. Dała wszystko, co miała, co mogła.
Biorę to dobro i już się rzadko na nią złoszczę. :)
Kiedyś powiedziałam rozżalonej na swoją matkę dwudziestolatce: "Wychowała cię najlepiej jak potrafiła. Może nie umiała inaczej?".
OdpowiedzUsuńNasi rodzice to też czyjeś dzieci, czasami ofiary. A nie było takiego dostępu jak dzisiaj do wiedzy z pedagogiki, psychologii.... Rodzice radzili sobie jak umieli.