niedziela, 26 maja 2019

Inną drogą po marzenia

Lubię czytać o rozwoju duchowym, zgłębiać psychologię w wydaniu popularnym, pociągają mnie filozoficzne rozważania Marii Szyszkowskiej czy dowcipne i mądre felietony Katarzyny Miller, mądrej życiowo, ciepłej i zadziornej babki.
Przewija się w tych mądrościach nauka, że kluczem do radości życia jest... zwyczajność. Radość z uśmiechu dziecka, z kwitnącej siedmiolatki, z tego, że udał się obiad, albo udało mi się na spacerze zobaczyć bażanta. To bardzo "moje" prawdy, bliskie mi chyba od zawsze, bo potrafili tak żyć moi rodzice, trafiłam na literaturę i nauczycieli, którzy podkreślali wartość takiego życia. Pomimo wszystkich moich przesławnych "zniżek" właśnie takie rzeczy dają mi siłę i chęć do życia.

Czytuję też od czasu do czasu o przyciąganiu swoich celów i marzeń. Nie jest to żadna "czarna magia", po prostu zupełnie inaczej działamy, funkcjonujemy, gdy wierzymy, że cel jest realny, podejmujemy realne kroki, by go osiągnąć. Przekonałam się o tym na własnej skórze i jest to bardzo ciekawe doświadczenie.
Tym marzeniem było właśnie mieszkanie, a tym, co otworzyło mnie na możliwości była pewna rozmowa... na zupełnie inny temat, bo o miłości i związkach.
Padły wtedy słowa z ust koleżanki: "Marta, jak gotujesz zupę, a zabrakło ci soli, to nie rezygnujesz z zupy, tylko idziesz po sól. Jak jej nie ma w tym sklepie idziesz do innego, a jak nie możesz dotrzeć do sklepu, bo robotnicy rozkopali ulicę, idziesz inną drogą. Pamiętaj: inną drogą po sól!".
Powiedziała to w jakąś dobrą godzinę. Niebawem otrzymałam przez internet wiadomość od Mamy: link do ogłoszenia o sprzedaży taniego mieszkania wraz ze zdjęciami. Zakochałam się w tej ofercie od pierwszego wejrzenia. Choć rozsądek oczywiście kazał się nie zachłystywać, poczułam od razu, że właśnie tak chciałabym mieszkać - trochę jak na wsi, trochę jak domku wakacyjnym, gdzie tuż za progiem czeka słońce i powietrze, a przed domem można sobie posiedzieć z książką i kawą.
Mama od dawna zachęcała mnie do kupna mieszkania, ale zawsze protestowałam, że nie mogę sobie na to pozwolić, że nie dam rady. Coraz bardziej mnie jednak mierziły cudze mieszkania, wieczne poczucie tymczasowości i przeprowadzki. Bardzo przykra była też myśl o wykorzystywaniu możliwości finansowych mojej rodzicielki. Jest przecież kobietą nie pierwszej młodości, nie młodzieńczego już zdrowia, wciąż coś jej zawdzięczam zamiast żyć niezależnie i samowystarczalnie, a ona powinna odpoczywać i ewentualnie pracować "dla fanaberii". Nie wychowano mnie na potomka roszczeniowego, takiego, co to wszystko mu się należy, nie jest dla mnie naturalne, że dorosłe dzieci wciąż oczekują pomocy od rodziców. Od kiedy pracuję, nigdy nie poprosiłam rodziców o pieniądze.
Tym razem postąpiłam inaczej. Schowałam dumę do kieszeni, przywołałam rozsądek i przyjęłam maminą pomoc. W pojedynkę nie miałabym co marzyć o kredycie, a i tak przyznano mi niski. Z pomocą przyszły oszczędności Mamy z wieloletniej pracy za granicą.
No i jestem u siebie. Daję sobie radę z opłatami. Mama co jakiś czas dopytuje, czy nie trzeba mi pomóc, ale moją ambicją jest nie nadużywać jej wsparcia, co na szczęście się udaje. Kredyt spłacę za kilka lat (nieduży, więc i czas spłacania stosunkowo krótki) i jeśli Bóg pozwoli, będę wtedy w stanie odwdzięczyć się Mamie, choć i tak wiem, że nie spłacę nigdy tego i innych długów. Pocieszam się, że teraz spłacam mojemu dziecku, a potem ono odda dobro własnym dzieciom i tak idzie to przez pokolenia. Tłumaczę sobie, że swoim ukochanym dzieciom (nie tylko syn jest moim ukochanym dzieckiem) nie żałuję niczego, co dałam, bo sama przy tym otrzymuję radość z dawania.
No i mam to spełnione marzenie...


Właśnie sobie uświadomiłam, że ten post powstał w Dzień Matki!

7 komentarzy:

  1. Zawsze wolałam dawać niż otrzymywać, ale ostatnio coś się we mnie zmieniło. Lubię otrzymywać prezenty, szczególnie od syna. Są to drobiazgi, ale sprawiają mi radość. Dziś też dostałam od niego trzy drobiazgi, które sobie położyłam w pobliżu i na nie co jakiś czas spoglądam.
    Syn też nam bardzo dużo zawdzięcza, córka jeszcze więcej.
    Nie lubię czytać książek psychologicznych, bo uważam, że sama ze wszystkim dam sobie radę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja lubię i dostawać, i otrzymywać, choć zawsze mam wrażenie, że otrzymuję od innych znacznie więcej niż im daję i stale jestem jakby dłużna. Wczoraj koleżanka z pracy ofiarowała mi reklamówkę własnoręcznie uzbieranego czosnku niedźwiedziego. Pyyyycha!
      Psychologię lubię i dziś gdybym była maturzystką, wzięłabym pod uwagę możliwość jej studiowania.
      Jeśli sama sobie dajesz radę, Aniu, jesteś szczęściarą. Nie wszystkim to dane. Nie popieram zrzucania odpowiedzialności za własne życie na innych, ale po pierwsze, nie od tego jest psychologia, a wręcz przeciwnie, a po drugie jeśli nie mieliśmy okazji nauczyć się zdrowego funkcjonowania, warto skorzystać z innych możliwości. Psycholog to tylko jedna z nich, mnie kiedyś pokazała, że można postąpić inaczej i osiągnąć swój cel (chodziło o egzekwowanie od dzieci pomocy w domowych pracach)szwagierka.
      Czasem człowiek jest tak pogmatwany, tak "uszkodzony", że bez pomocy z zewnątrz ciężko mu żyć. Sama wiele się nauczyłam dzięki spotkaniom z terapeutką, gdy próbowałam "łatać" małżeństwo.

      Usuń
  2. Nie masz prostego życia Marto. Są ludzie, którym wszystko przychodzi łatwo. Są ludzie, którzy ciągle szukają szczęścia. Są też tacy, którzy niczego nie pragną i właśnie ci są najbiedniejsi, wiodą najgorszy możliwy żywot. Pewien jogin mówił, że człowiek umiera kiedy gaśnie w nim światło. Co prawda bycie latarnią morską jest może zbyt dużym wyzwaniem, ale nie wygaszanie marzeń jest rzeczą na miarę człowieka szczęśliwego.
    O szczęściu można by godzinami. Można zaklinać szczęście, przyzywać, cieszyć się nim. A jednak... myślę, że tak naprawdę to my jesteśmy szczęściem i dopóki potrafimy kochać siebie, możemy też kochać innych, oraz świat stworzony z małych rzeczy, bo ten jest najbliżej, najbardziej interesujący.
    Wszystkiego najlepszego Matko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, nie wszystko w moim życiu ułożyło się prosto, a i tak mam poczucie winy i nieudolności, gdy porównuję się z dzielnymi walczącymi z przeciwnościami ludźmi. Też bywam dzielna i też pokonuję przeszkody, ale równie często jestem do niczego. Trochę rozgrzeszona czuję się czytając zwierzenia chorych na to samo, co ja. Zmęczenie, emocjonalne zniżki i fizyczne dolegliwości to chleb powszedni "Sjogrenów".
      Cieszę się z każdego lepszego dnia, ale tej wiosny pogoda niemiłosiernie daje popalić. Bo podejrzewam jednak, że w niej tkwi główna przyczyna.
      Myślę, że zarówno marzenia jak umiejętność poprzestawania na małym to ważne umiejętności. Kwestia równowagi i realiów.

      Usuń
    2. P.S. Za życzenia dziękuję, bardzo mi miło.

      Usuń
  3. Spełnione marzenie. To coś, co dodaje skrzydeł :-) Niech ci się dobrze mieszka.
    Ja miałam tak, że żyłam w spełnionym marzeniu i długo o tym nie wiedziałam. To dopiero majstersztyk. Ale się ogarnęłam. Książki psychologiczne bardzo pomagają, wszelki rozwój jest dobry. Tam wyżej koleżnka Anka, napisała, że uważa, że musi wszystko sama. No byłam w takim świecie, mi nie pasowało :-) Wszelka pomoc potrzebna, tylko my nie umiemy prosić. Jako mama, chcę dla moich dzieci jak najlepiej, jak im coś daję, nic nie chcę w zamian. NIC. Chcę, by to co dostają ode mnie, moją miłość w kasiorce, wykorzystali dla swego szeroko pojętego dobra. W żadnym wypadku nie chcę, by czuli, że coś mi muszą wynagradzać, oddawać, czy coś. Myślę, że twoja mama też :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Jestem bardzo szczęśliwa w tym moim mieszkanku.
      Co do Ani ze wspomnianego komentarza, to spore szczęście dawać sobie radę o własnych siłach. Uważam jednak, że poszukiwanie wsparcia, umiejętność sięgania po nie to też sztuka i dowód pewnej siły. Nie czuję się gorsza przez to, że czasem proszę. Moja koleżanka, Jolka nie poprosiła...
      Ja też nie oczekuję niczego w zamian od mojego syna, ale jednak nie chciałabym wychować go na takiego, co to wszystko mu "się należy". Znam takie dorosłe dzieci, które bez mrugnięcia okiem wykorzystują rodziców. I nawet im do głowy nie przyjdzie, że wykorzystują.

      Usuń