piątek, 3 maja 2019

Pospacerowe refleksje

Dzień znowu deszczowy i ponury jak wszyscy diabli. Na szczęście nie poddałam się aurze, poszukałam sobie zajęć w domu, a po południu z radością odebrałam telefon od koleżanki zapraszającej mnie na przechadzkę po mieście. Koleżanka pochodzi z pobliskiej wsi, więc nieczęsto mamy okazję tak razem pospacerować.
Przeszłyśmy się wolnym krokiem, jak przystało na stateczne panie "w pewnym wieku", pogawędziłyśmy, wstąpiłyśmy na lody i stwierdziłyśmy, że trzeba częściej to praktykować. Pamiętam, jak trzy czy cztery lata temu marzyłam w pustym mieszkaniu o towarzystwie na niedzielny spacer. Marzenia się spełniają :)
Koleżanka jest panną, nie założyła rodziny, mieszka z rodzicami i młodszym rodzeństwem. Dom w dużej mierze opiera się na niej i jej zarobkach ekspedientki w sklepie. Matka, która całe życie spędziła ze świrem (bo na inne określenie ten człowiek nie zasługuje), od lat nie pracuje, musiała zająć się licznym potomstwem. Mąż-psychopata gnębi ją i urządza awantury o byle co. Nie jest alkoholikiem, ale to ewidentnie osoba zaburzona.
Koleżanka opowiedziałam mi dzisiaj, jak tatuś "załatwił" najmłodszą siostrę. Dziewczyna jest pełnoletnia, ale boi się ludzi, boi się wychodzić z domu, nie podjęła żadnej pracy ani studiów. Zasugerowałam jakąś psychoterapię, ale reakcja koleżanki była pełna powątpiewania w sens.
...Zbieram takie historie dookoła siebie. Przeraża mnie i porusza bierność kobiet, ofiar swoich "panów i władców". Nie obracam się w patologicznym środowisku, a jednak znam takich historii i takich osób niemało. Przeraża mnie, jak bardzo można nie wierzyć w siebie, w możliwość uratowania się. Przeraża mnie, jak można skazywać swoje dzieci na obcowanie z przemocą, narażać je na psychiczne okaleczenia. Przeraża mnie, jak można zmarnować całe swoje życie. I dziękuję bogom, że w trudnym małżeństwie nie byłam pozbawiona wsparcia, że mogłam poskarżyć się siostrze, mamie, bratu. Że rodzeństwo stukało się w czoło, co ja jeszcze robię z moim mężem. Że siostra bez zbędnych dyskusji wsiadła w samochód i przyjechała pomóc mi spakować rzeczy i przewieźć do wynajętego mieszkania. Że gdy sama jeszcze wahałam się, co robić z moim nieudanym małżeństwem, nikt nie opowiadał mi bajek o świętości i nierozerwalności małżeństwa i nie kazał mi pokornie nieść swojego krzyża. Ba, gdy ja się wahałam, moja matka, która przeżyła lata w jednym małżeńtwie, które dopiero śmierć rozłączyła, mówiła mi, że ona na moim miejscu nie tkwiłaby w takim układzie ani minuty. Miałam wsparcie, a tak wiele osób go nie ma.
Ale jest i druga strona medalu. To strach, który z obecnego punktu widzenia wydaje mi się absurdalny, ale dobrze pamiętam, jak potrafi obezwładniać. Ten strach powoduje, że nawet mimo wsparcia niektórzy nigdy nie odważą się wyjść z bagna. Niektórzy z lęku, inni z... wygody, z upodobania do cierpienia, lamentowania, przerzucania odpowiedzialności na innych.
Mam taką koleżankę, rzeczywiście w trudnej sytuacji. Rozmowy z nią stają się dla mnie coraz bardziej jałowe i obciążające, mimo iż obchodzi mnie jej los. Od dłuższego czasu rozmowy z nią to wieczne wysłuchiwanie skarg na pieski los. Fakt, jest w bardzo skomplikowanym położeniu, ale gdy wspominam, że trzeba gdzieś szukać pomocy, dzwonić, pisać, reaguje irytacją. Gdy mówię, że nie wiem, jak jej pomóc, oznajmia, że ona nie oczekuje pomocy, chce się tylko wygadać. A ja, doprawdy, uwielbiam słuchać, ale chwilami zawodzi mnie cierpliwość. Sam bywam przygnębiona, zmęczona, więc któregoś dnia przerwałam jej słowotok: "przepraszam, ale ja już nie mogę".
Współczucie też ma granicę, a z własnego doświadczenia wiem, że przychodzi taki moment, gdy trzeba skończyć z biadoleniem i wziąć się za działanie. I pozwolić sobie pomóc, bo naprawdę nie musimy być sami ze swoimi ciężarami.

2 komentarze:

  1. W pomaganiu innym w trudnej sytuacji niestety trzeba być czasami egoistą. Granica między "wygadaniem się" a toksycznym uwieszeniem dla samego uwieszenia może po prostu nam samym zaszkodzić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Doskonale rozumiem, że czasem trzeba się pożalić, wygadać. Sama bywałam w takiej potrzebie, ale co za dużo to - bynajmniej nie w przenośni - niezdrowo.

    OdpowiedzUsuń