czwartek, 30 maja 2019

Jureczek

Znowu byłam na pogrzebie. Ten rok mam bogaty w takie "imprezy".
Każde miasteczko ma swojego Jureczka, każda wieś - instytucję miejscowego głupka.
W naszym miasteczku też był taki jeden - Jureczek właśnie (imię zmieniam). Zawsze nazywano go zdrobniale, bo był takim dużym dzieckiem. Kręcił się w swoim ulubionym miejscu, gdzie był przedmiotem rozrywki znudzonych taksówkarzy i lokalnych drobnych przedsiębiorców. Był takim elementem krajobrazu, zawsze w podciągniętych wysoko spodniach (nie mogę sobie przypomnieć, czy czasem nie na szelkach), niezbyt czysty, porozumiewający się w jakimś nieartykułowanym języku. Czasami ktoś poczęstował go piwem albo bułką. Jureczek nie wadził nikomu i poza naśmiewaniem się z jego zachowania raczej mu nie dokuczano.
Znało go chyba całe miasto.
Długo nie miałam pojęcia, że jest to dość bliski krewny kogoś mi bliskiego, kogoś, z kim łączą mnie więzy powinowactwa. Dowiedziałam się, gdy zmarła prawna opiekunka Jureczka i jej obowiązki przejęła jego siostra. Stąd znam trochę historię Jureczka.
Jureczek z rodzeństwem trafili kiedyś do Domu Dziecka. On miał szczęście, został adoptowany. Podobno był zdrowym, ładnym dzieckiem, lecz przydarzył mu się wypadek, po którym nie odzyskał umysłowej sprawności. Nie wiem, czy chodził gdziekolwiek do szkoły, czy go leczono, rehabilitowano. Czasy były inne niż dziś, więc wątpię. Gdy podrósł, a przybrana matka zniedołężniała, wiele godzin spędzał samopas poza domem.
On sam przeżył sześćdziesiąt kilka lat, a siotra, która po śmierci "matki" przejęła opiekę, jest kilkanaście lat starsza, sama już potrzebuje wsparcia w codziennym życiu. Toteż Jureczek trafił do domu opieki. Zanim to się stało, stracił nogę w wyniku powikłań cukrzycowych. Siostra opowiadała mi, jak tęsknił do ulicy i swoich wędrówek, jak płakał. Mieszkali wysoko w kilkupiętrowej kamienicy ze stromymi schodami. Nie miał kto wychodzić z Jureczkiem na spacery, a sam bał się chodzić z protezą, czuł się niepewnie.
Jureczek nie był schludny i miły. Miał problemy z potrzebami fizjologicznymi, najzwyczajnie bywał obrzydliwy. Wzbudzał niechęć słabo związanych z nim krewnych, więc pomoc siostra miała znikomą. Stąd decyzja o domu opieki.
Zanim udało się gdziekolwiek załatwić przystępne finansowo miejsce, minęło sporo czasu. Wreszcie sytuacja zaczęła się klarować, ale właśnie wtedy Jureczek "wziął i umarł".
Byłam na pogrzebie. Po pierwsze do pewnego stopnia czułam się z tym człowiekiem powiązana, po drugie spodziewałam się, że pogrzeb nie ściągnie tłumów. Rzeczywiście była nas maleńka garstka, dosłownie kilka osób.
Nie wiedziałam, że naprawdę miał zupełnie inne imię. Pewnie nikt nie wiedział. Szkoda, że na klepsydrze nie dopisano: "Jureczek", bo wtedy może więcej osób przyszłoby go pożegnać.
Smutne miał ostatnie lata życia i smutną ostatnią drogę. Czy był szczęśliwy wcześniej?   Kto wie? A nuż...

4 komentarze:

  1. Ja z dzieciństwa pamiętam takiego Pawełka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba każdy z nas kogoś takiego pamięta.
      Pozdrawiam ciepło.

      Usuń
  2. Hej Marto, czy wszystko ok? Straszne pustki u Ciebie :(
    pozdrawiam ciekawska Agnieszka ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Agnieszko, miło mi bardzo, że o mnie pytasz. Dziękuję za zainteresowanie.
    Jestem i w zasadzie wszystko u mnie w porządku, ale już mi się trochę sprzykrzyło pisanie ciągle o tym samym, a i życiowa energia jakoś w odwrocie. A gdy energii więcej, zwracam się w stronę realnego życia :)
    Myślałam, że dzisiaj popiszę, ale w nastroju jestem marudnym, więc może oszczędzę Czytelnikom ;)

    OdpowiedzUsuń