piątek, 24 maja 2019

Po drugiej stronie

Właśnie dziś stanęłam po drugiej stronie barykady, która wczoraj przede mną wyrosła.
Zadzwoniła bliska osoba. Jest od lat chora, stan się pogarsza. Prawie nie wychodzi z domu, bo choroba powoduje trudności z poruszaniem się i nieubłagane niedołężnienie. Jak na złość jest osobą niezmotoryzowaną i mieszka na uboczu wsi, właściwie już poza nią. Pochodzi z ubogiej rodziny od pokoleń (śmiało mogę tak powiedzieć) fukcjonującej na marginesie lokalnej społeczności. Za wiele musiałabym opowiedzieć, by to wyjaśnić, więc poprzestanę na tej wzmiance.
Od dziecka karmiono ją niechęcią do mieszkańców miejscowości, a jak wiadomo, negatywne nastawienie do nas wraca i tylko potwierdza nasze przekonania (z pozytywnym dzieje się podobnie).
Tak więc znajoma nie ma wsparcia we wsi, ludzie się do niej nie garną, a pomoc przydałaby się jej ogromnie.
Dziś wysłuchałam jednej z notorycznych skarg, że trzeba jej pojechać do miasta, a nie ma jak się dostać, bo na piechotę ciężko dojść (do przystanku kawał drogi po wyboistej i błotnistej obecnie drodze, a i w mieście trzeba się nachodzić). Jakaś tam znajoma odmówiła podwiezienia, bo właśnie umyła auto, druga nie ma czasu, bo załatwia jakieś swoje sprawy.
Przysięgam, chciałam być empatyczna. Z głębi serca zawołałam: A czy w tej twojej wsi naprawdę nikt nie może ci pomóc? Przecież ludzie jeżdzą do miasta. W ogóle tyle się słyszy o różnych dobroczynnych akcjach, na przykład w "Expresie Reporterów". Cała wieś pomaga odbudować dom po pożarze, zbiera pieniądze na leczenie. Przecież mógłby tu wpaść ktoś raz na kilka dni i pomóc w gospodarstwie, zakupy przynieść ze sklepu..." - rozpędzałam się.
Jaka była rekacja koleżanki? Nerwowa: "Weź, przestań, wiesz, że to nierealne. Daj spokój". Drążyłam dalej: "Ale wiesz, że nie da się tak funkcjonować i ciągle tylko narzekać". "Marta, ale ja chcę sobie właśnie ponarzekać, nic więcej!".
Ręce mi opadły. Doskonale rozumiem potrzebę pożalenia się, sama się czasem żalę, ale przecież z samo żalenie się nie rozwiąże problemu, trzeba coś w tym kierunku robić.
"Jak sobie to robienie wyobrażasz" - usłyszałam pytanie. "Bardzo prosto. Ja na przykład dałabym na Facebooku ogłoszenie w stylu: 'zacni krajanie, potrzebuję jutro pilnie pojechać do miasta i z niego wrócić. Czy ktoś się wybiera w godzinie tej i tej? Ponieważ trochę kuśtykam (przecież cała wieś o tym wie), miałabym wielką prośbę o podjechanie pod mój dom. Mogę odrobinę zapłacić". "Oj, Marta, weź już przestań!" - w głosie koleżanki narastała irytacja. We mnie również dlatego oświadczyłam: "Wiesz, ja rozumiem, że człowiek czasami po prostu chce się wygadać, ale ileż można tylko wysłuchiwać? Człowiek tego słucha i chciałby coś z tym zrobić."
Koleżanka zniecierpliwiona zagadała coś na zakończenie rozmowy, a mnie pozostało tylko wzruszyć ramionami.
Tak, doskonale wiem, jak to jest pragnąć jedynie współczucia. Ale też doskonale wiem, że nawet największa empatia ma swoje granice - a jeśli nie ma, to nie jest to zdrowa sytuacja. Że dorosły człowiek owszem też bywa słaby, ale jeśli bezradny - to już zwykle na własne życzenie. Wiem, że czasem brak sił, wiedzy i pomysłu na poprawę sytuacji, ale wtedy, na litość boską, szuka się konkretnej pomocy, a nie tylko biadoli i biadoli.
Dawniej czułam się taka dobra i szlachetna przejmując się cudzymi problemami. Dziś mi chyba tej szlachetności trochę ubyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz