sobota, 25 maja 2019

Kalosze i inne drobiazgi

Zaprawdę powiadam: ostatni "świr" zaimponował mi swoim rozmiarem i siłą. Na szczęście minęło. Dziś mam "średnie" samopoczucie fizyczne, ale psychicznie i duchowo - w jak najlepszym porządku. To powód do radości sam w sobie. Mam teraz ochotę śmiać się ze swoich przedwczorajszych wyczynów jak z najlepszej komedii, lecz mniejsza już o to.
Odbywam przedpołudniowy relaksik przy otwartym szeroko oknie. Powietrze nareszcie lżejsze po ostatnich duchotach, aczkolwiek niebo wciąż pełne chmur. Z ogródka słychać kląskania, świergotania i pogwizdywania. Tylko nieliczne ptaki rozpoznaję po głosach, uzupełnię sobie tę wiedzę w internecie, bo przyroda zawsze była w kręgu moich zainteresowań. Fajnie, że technika może czasem pomóc w jej poznawaniu.
Każdego dnia u nas leje.
Mieszkam na terenie pagórkowatym i zdążając we wtorek do pracy brnęłam przez istną rzekę rwącą w dół po chodnikach i międzynarodowej trasie, wzdłuż której codzienie przechodzę. Przemoczyłam doszczętnie buty, zacinający deszcz schłostał mi nogawki spodni niemal na całej długości, a całości dopełnił przejeżdzający obok samochód. Dotarłam na miejsce mokra niemal od stóp do głów, na nic się zdał parasol.
W pobliżu biblioteki mamy szmateks. Za radą koleżanek wyskoczyłam do niego, by zakupić sobie jakieś "awaryjne", grunt, że suche odzienie. Nabyłam za 4 zł legginsy... ciążowe (ciążowe, nie ciążowe, ważne że tanie!), wróciłam do pracy, przebrałam się, a  swoje dżinsy wysuszyłam na kaloryferze.
Do legginsów głupio nosić krótki sweterek, w który tego dnia byłam ubrana. W końcu różni ludzie odwiedzają nasz przybytek, a i koledzy z pracy niekonieczne muszą oglądać mój, za przeproszeniem, tyłek. Chwyciłam swój dyżurny sweter-płaszcz, który trzymam w pracy na wypadek chłodu (tej zimy bardzo marzłam). Sweter nie ma zapięcia - taki fason, więc trzeba było zorganizować sobie jakiś pasek. W tej roli wystąpiła chustka, którą miałam na szyi. Koleżanki miały setny ubaw, gdy w takim przebraniu paradowałam po pokoju. Na szczęscie pracuję na uboczu, gdzie goście z zewnątrz zaglądają rzadko.
A oprócz legginsów, które pewnie zużyję jako szmatę do podłogi, kupiłam jeszcze kalosze! Od lat moje marzenie, wciąż odsuwane na plan dalszy jako mało potrzebne. Za głupie 8 złotych. W panterkę :) Radośnie meldowałam koleżance po południu: "Maryś! Kałuża, nie kałuża, trawa, nie trawa - idę jak czołg!" ☺
Rzeczywiście, wygoda to niesłychana. Dlatego dziś powzięłam postanowienie: po obiedzie (naleśniki) i sobotnim ogarnianiu domu ruszam na spacer po okolicznych polnych drogach i trawach. Moje miasto jest nieduże, więc choć mam do centrum nie wiecej niż 2 kilometry, równie blisko mi do terenów niezagospodarowanych, lekko dzikich, gdzie można poczuć odrobinę natury.
Lubię posiedzieć w domu, zdarza mi się cały dzień nie wystawić nosa za drzwi, ale na dłuższą metę duszę się w czterech ścianach.
Słońca! Zieleni! Powietrza! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz