niedziela, 12 maja 2019

Refleksje samotnej (?) kobiety

Jestem kobietą, jak to się mówi, samotną, singlem według modnego określenia. Jednak temat związków, relacji damsko męskich obecny jest w moim życiu, bo przecież koleżanki mają mężów, partnerów, jedne się rozwodzą, inne biorą śluby, kogoś poznają, z kimś nie mogą się dogadać i tak dalej, i temu podobnie. Nie jest mi to więc obojętne, nie jest tak, że radząc sobie w pojedynkę, nie myślę, jakby to było "kogoś mieć". Moje obserwacje powodują, że mam bardzo ambiwalentny stosunek do związków.
Niektórzy, a jest ich wielu, wkładają w związek mnóstwo energii, poświęcają mu tyle miejsca, że niewiele pozostaje na samych siebie (nie wiem, czy jestem wystarczająco zrozumiała dla czytających moje wywody). Na przykład wczorajsza moja towarzyszka niby jest zadowolona ze swojego przyjaciela, który okazuje jej wiele uczucia i wsparcia, który ewidentnie pragnie być z nią w relacji, ale często zwierza mi się ze swoich wątpliwości. Nieraz słyszałam skargi, że nie do końca jej odpowiada osobowość tego człowieka, który hołduje konwenansom, bywa pedantyczny i pozbawiony spontaniczności, luzu i swobody. Wczoraj przeszedł samego siebie, być może pod wpływem alkoholu. Nie darmo mawia się, że in vino veritas.
Z ulgą myślę, że będąc singlem nie przeżywam takich rozterek. Akceptując swoje życie mam ten komfort, że mogę wybierać potencjalnych "chłopaków", nie muszę rozpaczliwie chwytać się męskiego ramienia, żeby przetrwać emocjonalnie. Mam takie poczucie, że związki są ludziom potrzebne, by nie spotykać się z samymi sobą, nie patrzeć w oczy własnym cieniom i demonom. Przemawiam teraz słowami, których naczytałam się w publikacjach psychologicznych, ale po kilku latach bez męża są to już moje osobiste odczucia i przemyślenia.
Uświadamiam sobie, że jeśli do tej pory z nikim mi nie "wychodziło", nie działo się to bez powodu, że moja intuicja jest mądra i wie, co robi każąc mi się dystansować do pewnych osób i sytuacji. Że moje pragnienia oraz opory mają uzasadnienie, a ja mam prawo, wręcz obowiązek wobec siebie samej, respektować swoje wewnętrzne głosy. Błędem było doszukiwanie się w samej sobie "nienormalności", nieprzystawania do powszechnych standardów.
Jestem osobą o pewnych osobistych trudnościach. Całe lata czułam się inna, gorsza, wybrakowana. Ujawniało się to przede wszystkim w tej tak normalnej, zwyczajnej dla innych strefie, właśnie w tzw. relacjach. Lata po rozwodzie dały mi czas na wgląd w siebie. Kilka doświadczeń, nawet tych przykrych pomogło mi do siebie dotrzeć. Fascynuje mnie ta podróż.
Niedawna moja znajość z L. skończyła się dla mnie niefortunnie, ale uważam za ważny krok w swoim rozwoju to, że właśnie z tym człowiekiem potrafiłam być sobą i słuchać siebie, choć jak wskazuje nieprzyjemny finał, jeszcze za mało ufałam sobie i zabrakło mi asertywności. Ale wnioski wyciągnięte, a było między nami też to, czego w związku oczekuję: swoboda, bycie sobą, pogoda i ciepło. Tego pragnę, zamiast wspinania się na palce (lub pochylania się do samej ziemi) i stawania na baczność, by zadowolić i nie stracić swojego towarzysza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz