sobota, 4 maja 2019

Szok roku

Poobiednia "rytualna" kawka. A przy kawie małe posiedzonko w internecie.
Przeżyłam wczoraj szok roku.
Ta sama koleżanka, której mamę pożegnaliśmy w mijającym tygodniu, przysłała mi wczoraj wiadomość: "Hej, podobno Jolka Z. nie żyje (zmieniam oczywiście dane personalne)". "Co????" - zareagowałam. Koleżanka nie była pewna, czy to nie jakaś głupia plotka. Podkusiło mnie zatem, by zadzwonić pod numer telefonu Jolki. Odpowiedziała mi automatyczna sekretarka, a dziś rano odczytałam sms od siostrzenicy, że ciocia zmarła nagle i niespodziewanie. A jeszcze tydzień temu telefonowałam do niej, by ustalić, czy zmarła z klepsydry to rzeczywiście matka tej drugiej koleżanki. Nic w rozmowie nie wskazywało, że u Jolki, że z Jolką dzieje się coś złego. Gdyby człowiek mógł przewidywać przyszłość... Po długim niewidzeniu wyraziłam wtedy chęć spotkania, odnowienia kontaktu i na tym stanęło - że zdzwonimy się któregoś dnia... Już nie zdzwonimy się nigdy.
Ciało zabrano na sekcję. Doszły mnie wieści, że prawdopodobnie Jolka popiła wódką jakieś tabletki. Czy to było celowe, czy też zdarzył się głupi wypadek?
Ale ta stuknięta wariatka zawsze miała autodestrukcyjne ciągoty. Potrafiła sama sobie wyrządzić fizyczną krzywdę, gdy cierpiała, a była osobą mocno wrażliwą.
Pisałam wczoraj, że jeśli tylko w to uwierzymy, nie zostajemy w życiu bez wsparcia. To fakt, że Jolka od dawna zmagała się z ciężarem opieki nad bardzo chorującą, tracącą sprawność matką, ale przecież otoczona była rodziną, miała mnóstwo znajomych i przyjaciół, bo była towarzyską, otwartą osobą. Miała dobrego "chłopaka" (dziwnie brzmi "chłopak" w naszym wieku), który mieszkał z nią już od kilkunastu lat. Przecież są w ostateczności psycholodzy, jakieś profesjonalne formy wsparcia - sama korzystałam, gdy czułam, że nie wyrabiam na przysłowiowym zakręcie. Sama wręcz wypchnęłam kiedyś inną koleżankę, która wahała się nad taką formą pomocy samej sobie. Skorzystała i chwali sobie do dziś, bo osoba, którą jej poleciłam, była naprawdę świetnym fachowcem (trafiłam do tej terapeutki szukając wsparcia w trudnym małżeństwie).
Ogromnie żałuję, że nie było okazji spotkać się z nią w jej ostatnich dniach życia. Może niczego by to nie zmieniło, ale miałam już okazję usłyszeć kiedyś od kogoś: "Marta, postawiłaś mnie na nogi". Mała rzecz, choćby tylko rozmowa,
 czasem może wiele zmienić.
Tak mi przykro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz