Bardzo, ale to bardzo nieprzyjemne spięcie zaliczyłam z koleżanką.
Nieważne którą, nawet inicjałów już nie mam ochoty podawać. Może już o niej pisała, a może nie. Może to jedna z wielu, a może z nielicznych. Poszło na noże - noże słów.
Otóż przedwczoraj koleżanka (a niech jej będzie Kaśka na przykład) wygadała się na temat tej mojej niedawnej operacji na neurochirurgii.
Kaśka poznała Jaśka (też imię zmienione) na jakiejś imprezie, gdzie zaprosili ją przypadkowo poznani i krótko znani ludzie. Kaśka ma lat pięćdziesiąt kilka, Jasiek jest po siedemdziesiątce. Podobno zachwycił się Kaśką, zaczął smalić do niej cholewki, a Kaśka - to typowe dla niej - łatwowiernie i ochoczo przyjęła "cholewki". Skarżyła się, co prawda, że Jasiek bywa natarczywy i osaczający, ale koniec końców - spotykają się nadal. Podobno zdecydowali, że są tylko przyjaciółmi, a on jest dla niej "taki ojcowski" i taki dobry. Niech Ci, będzie, dziewczyno.
Nie widziałam tego Jaśka na oczy, gdy zaofiarował mi się z pomocą, o którą nikt go nie prosił.
Odwiedzili mnie razem, zobaczyli nieprzytomną, z wpółzamkniętymi oczami i ustami, niekontaktującą.
Jasio wymyślił - bo on "wszystkich" zna - że porozmawia z jakaś swoją znajomą pielęgniarką z tegoż szpitala. Oczywiście nie miałam o niczym pojęcia.
A teraz połączyłam fakty.
Oddział nie operuje w weeekendy poza pilnymi, wymagającymi natychmiastowej interwencji przypadkami. Podobno do takowych nie należałam, pomimo że sprawa wyglądała dramatycznie, moje życie nie było bezpośrednio zagrożone. Moje siostry chyba pytały o możliwość przyspieszenie, więc myślałam potem, że lekarz z życzliwości i współczucia zgodził się zoperować mnie w sobotę.
Co się jednak okazuje? Jeszcze w szpitalu, już po operacji siostry opowiadały - ale jakoś słabo to zarejestrowałam - iż dowiedziały się od lekarza, że ktoś wypytywał o mnie i uzyskał informację na temat mojego stanu zdrowia. Byli to podobno mężczyzna i kobieta, którzy podali się za osoby z mojej rodziny. Szpital nie zweryfikował tego, informacji udzielono. Jan podał się za jakiegoś (ani lekarz, ani siostra pewnie nie pamiętali dokładnie) organistę czy śpiewaka z chóru. Gdy później ustalałam szczegóły z siostrą, olśniło mnie, że Jasiek śpiewa w ludowym zespole. A więc nikt inny, tylko oni!
Gdy mi koleżanka o tej interwencji powiedziała, poczułam się dziwnie i głupio. Poczułam skrępowanie, że nieznany mi mężczyzna dowiaduje się o moich bardzo prywatnych sprawach. Jednak nie zareagowałam od razu, zaskoczyło mnie to.
Dopiero na drugi dzień postanowiłam zwrócić Katarzynie uwagę. Znając jej wrażliwość i branie wszystkiego do siebie, postarałam się przekazać do spokojnie i delikatnie. Napisałam, że rozumiem i doceniam dobrą wolę, rozumiem przejęcie się moim losem, ale może niech następnym razem zapytają moich najbliższych, czy mogą pomóc.
Kaśka poczuła się ogromnie dotknięta. Napisała mi, że jestem niewdzięczna, że ona czuje się urażona, że powinnam cieszyć się, że żyję. Od słowa do słowa poszła lawina, bo choć próbowałam tłumaczyć swoje stanowisko (nie docierało!), wyjaśnić, że nic wielkiego się nie stało, proszę tylko na przyszłość o inne postępowanie, dałam się w końcu sprowokować i koniec końców - po prostu obie się wściekłyśmy i sobie, kolokwialnie mówiąc, nawrzucałyśmy. I ona, i ja wywaliłyśmy z siebie narosłe pretensje.
Tu wtrącę nieco z innej beczki... Miałam tego nie ujawniać, chcąc zachować anonimowość. Kaśka to D. (nie chce mi się już korygować tekstu i poprawiać imion).
A więc Kaśka - D. wściekła oznajmiła, że nie chce ze mną kontynuować znajomości, że jestem podła i dwulicowa, powołała się na osoby rzekomo podzielające jej opinię o mnie (nie zapytam ich, bo nie chcę walczyć jej bronią ani w ogóle walczyć, ale ciekawe by to było).
A mnie... ulżyło. Kilka lat walczyłam z rozterkami, dusiłam poirytowanie, dręczyłam się wyrzutami sumienia, że może źle tę kobietę oceniam.
O D. nie mogę wszystkiego napisać, bo byłoby to z mojej strony bardzo nie w porządku wywlekać jej prywatne sprawy, ale ma ona duże kłopoty osobiste oraz z samą sobą.
Tak więc - wróćmy do naszych baranów - zwróciłam uwagę D. Ta się wyparła, że do niej tylko pielęgniarka obiecała zadzwonić po mojej operacji i poinformować, jak się mam. Wyparła się wizyty u lekarza z Jaśkiem, powiedziała, że nie wie, kto mógł to być. Jednak to, co siostra powiedziała o rzekomym organiście upewniło mnie w przypuszczeniach. Dopiero wtedy się wściekłam, że D. kłamie w żywe oczy.
Było nieprzyjemnie, powiedziałyśmy obie o wiele za wiele. D. oświadczyła, że ma dość naszej znajomości, ale dziwnym trafem dziś wysyłała mi wieści, co u niej słychać ; zapewne chciała mi zaimponować, jak sobie świetnie radzi ze swoimi sprawami.
Pewnie jej przejdzie złość za jakiś czas, mnie jednak chyba nie tak prędko przejdzie niechęć, choć do zawziętych nie należę i wybaczam łatwo.
Nie chcę jej już w swoim życiu. Niech będzie uprzejmie, ale z dużym dystansem.
Ona mi po chrześcijańsku moją podłość wybacza - takim komunikatem również zostałam uraczona.
A mam Cię nosie, D. Ciebie i Twoje dramaty.